s
Unia Europejska
Górale Nadpopradzcy

Górale Nadpopradzcy

Medycyna ludowa cz.1

Medycyna ludowa zwana też etnomedycyną posiada wielowiekowe tradycje na górskiej ziemi, zamieszkiwanej przez górali określanych jako nadpopradzcy. Jej początek wyznacza historia rozwoju osadnictwa na tych ziemiach, można więc ją określać jako wiek XIV (lokowanie miasta Piwniczna) a nawet lata wcześniejsze ginące w mroku dziejów. Warunki z jakimi zetknęli się pierwsi osadnicy były trudne. Z jednej strony przygraniczny charakter miejscowości, z drugiej niekorzystne warunki przyrodnicze. Zwężenie doliny Popradu i strome stoki Beskidów, korzystne ze względów obronnych, stwarzały określone problemy osadnicze[1]. Trudno jednak znaleźć jakiekolwiek ślady badań czy przekazów z tamtych wieków. Ze względu na położenie osad ludzkich między górami, w trudno dostępnym terenie, ludność na pewno musiała cechować duża samowystarczalność w leczeniu. Podobnie jak w dziedzinie rzemiosła czy uprawy roli.

            W ciągu wieków bardzo zmieniała się liczba ludności a w wieku XVII i XVIII: Cechą demograficzną ludności tamtego okresu była duża liczba urodzeń przy jednoczesnym wysokim wskaźniku zgonów, co powodowało, że przyrost ludności był niewielki. Wzrost liczby mieszkańców hamowały także klęski elementarne - powodzie, pożary, epidemie.[2] I tak np. w latach 1797, 1799-1803 – epidemia ospy, 1805-1806 – gorączka tyfusowa, 1872-1873 cholera.[3] Przykładem profilaktyki stosowanej do ochrony dużej zbiorowości może być oborywanie granic wsi pługiem jako zabezpieczenie przed zarazą czyli chorobami epidemicznymi. Wspominają o tym zabiegu ochronnym informatorzy z Łącka i Piwnicznej w Beskidzie Sądeckim, którzy słyszeli o nim w opowiadaniach rodziców lub dziadków.[4] Z relacji wynika, że nawet w XX w wieku panowały tutaj tyfus plamisty, hiszpanka i czerwonka. Starano się izolować ludzi chorych. Wspomnienie zarazy przetrwało w opowieściach: Danuta () jeszcze w Kosarzyskach rozchoruje się na tyfus plamisty, szkoła zamknięta jest przez pół roku. Epidemia zbiera żniwo () Trupy wożone są furami a z obawy przed zarazą na stacji w Piwnicznej nie zatrzymują się pociągi[5]. Inna dramatyczna opowieść ilustruje bezradność wobec zarazy nawet swojskich sposobów leczenia: Tata na tyfus choruwoł, tą gorącke mioł. Na tyfus pilnuwali - styceń buł, dziesiętnik wyznacoł zeby pilnuwały, zeby nie chodzić nigdzie i zeby łobce nie przychodziuły do domu. () Straśnie dużo ludzi choruwało na cerwonke: Po ćwioro w jednem domu poumiyrało nawet. Podobno w jednem dniu było nawet 13 pogrzebów, nie robiuły trumien z deklami, ino takie proste Jo tyz choruwałam na cyrwonke, Jakie jem miała pragnienie, nigdy w zyciu ni miałam takiego.() Strasznie jelita łobiyrały sie w środku i cyściuło, ludzie sie łodwodniali. (I.K.1927, Piwniczna)*. Czasem podawano chorym zioła namaczane w wódce. Mężczyzna ur. 1921 opowiadał, że dwójka rodzeństwa tak leczona na czerwonkę wyzdrowiała ale zawsze byli słabsi i zmarli stosunkowo wcześniej od braci. Choroby i epidemie były spowodowane m.in. migracjami ludności, wojnami a także złymi warunkami higienicznymi, zdarzyło się również, że z rekrutów urlopnicy przynosili choroby.

            Jeszcze w XIX wieku Piwniczna i okolice nie posiadały stałego lekarza stąd konieczność stosowania domowych sposobów lub korzystania z usług znachorów. Od 1886 roku pojawia się informacja o akuszerce Katarzynie Woźniak. Pierwszymi stałymi lekarzami w Piwnicznej byli: doktor Henryk Chwalibóg (do 1906) i doktor Józef Kalman (1906-1907), którzy nie posiadali stałego mieszkania służbowego i miejsca do przyjmowania pacjentów.[6] w tym też okresie został zatrudniony pierwszy weterynarz. Jednak ze względów materialnych i zwyczajowych ludzie korzystali z ich usług tylko w ostateczności. Dopiero lekarz Ludwik Walenty Rzeszutek (1901-1973)w 1932 roku przyjechał do Piwnicznej. Najpierw pracował w miesiącach letnich, a na stałe od 1936 aż do przejścia na emeryturę w 1968 roku. () Rozpoczął żmudną pracę nad podnoszeniem ogólnego stanu zdrowotności i higieny w mieście, a zwłaszcza w odległych i zagubionych w lasach przysiółkach i osiedlach.[7] Do końca XIX wieku nie było również apteki a po jej założeniu najbardziej znani aptekarze to mgr Władysław Podstawski ( do 1929 roku ) następnie mgr Eugeniusz Brągiel. Taki aptekarz  nie tylko zaopatrywał w leki ale służył doradą i pomocą chorym. Dla wielu ubogich mieszkańców Piwnicznej i okolicznych wiosek aptekarz był rzeczywiście osobą opatrznościową.[8]

            Przez wieki tradycyjna wiedza o chorobach i ich leczeniu była przekazywana kolejnym pokoleniom. Na sposób postępowania w zakresie lecznictwa ludowego złożyło się więc wiele elementów a mianowicie wiedza empiryczna i określona technika, a także wierzenia i religia.[9] Wiedza ta ulegała przeobrażeniom a do obecnego czasu zachowała się tylko w niewielkim zakresie, zapamiętana przez starszych mieszkańców, czasem praktyka była przekazywana tylko w rodzinnym kręgu znachorów a niekiedy znana szerzej. Ma to odbicie w wywiadach terenowych, np. na kilkadziesiąt wywiadów (przeprowadzonych w latach 2012-2019) jedne sposoby leczenia podawane są bardzo często, inne tylko jeden raz. Leczenie (radzenie se) najczęściej odbywało się w kręgach rodzinnym lub rodzinno-sąsiedzkich. Oczywiście leczyli także wiejscy „terapeuci” posiadający wyjątkowe predyspozycje: ludzie składający kości, babki odbierające porody, zielarki, bacowie, odczyniacze uroków. Najbardziej znaną znachorką była Rozalia Polańska z d. Martinec (Roza) (1863-1953). Urodzona na Morawach, w Wiedniu poznała żołnierza rodem z Piwnicznej, tu się pobrali i zamieszkali. Morawiczka zaczęła leczyć, oczywiście ziołami. Chociaż nieformalne, miała ku temu niezłe fachowe przygotowanie, zdobyte w samej stolicy monarchii austro-węgierskiej. Na pewno była skuteczniejsza w leczeniu niż dotychczasowe znachorki i bacowie. () Do zielarki na Latawcową ciągnęli ludzie z odległych stron, z całej niemal Galicji, i węgierskiej Słowacczyzny. [10] Należy dodać, że w Wiedniu była niańką w rodzinie lekarza, który leczył również ziołami. Warto przytoczyć opowieść wnuka, obrazującą nie tylko skuteczność leczenia ale i trudności ze strony przeciwników tego leczenia. W Piwnicznej leczyła ludzi i bydło. Wyleczyła takiego wojskowego co go już ze szpitala wypisali. Był chory leczyli go lekarze, przyjechał na wczasy i powiedzieli mu , że jest taka co leczy. Nawarzyła tych ziół na żołądek, całą litrową flaszkę () kozała pić na czco rano po dwie łyżki () Jak wypiuł wszystko, jak go chyciuły wymioty tak ze jaz zemdloł, ale wyrzuciło taki kawałek miysa jak bób, siwy już mchem łobrośnięty. Trzy dni lezoł taki buł słaby. Późni przysed do nie ze żonom, zapłaciuł 120 zł przed wojnom – to buła wielko krowa (). Jak babka miała rozprawe w Starem Sączu ale nie łosądziuły je bo łon przyjechał na rozprawe – powiedział ni mozecie je sądzić bo łona mi zycie uratowała. Przyjechoł tyz bogaty Rusin, bryckom końmi, z córkom, piękno dziewcyna - ale twarz jeden strup, jakoś egzema ropno. Leczyły jo doktory. Babka powiedziała musi zostać u mnie na dwa tygodnie. Kozała nom szukać dzikie róże bez kolców, nazywała sie cicho. Skóre my dropały z te róży, babka smażyła ze śmietanom, dodawała kurze ziele. Smaruwała 2 tygodnie, wszystkie strupy zleciały jakby kto nozem zeskrobał, zostały ino blizny (I.M.1923, Piwniczna).

             Bogactwo występowania różnych gatunków ziół na terenach zamieszkiwanych przez górali nadpopradzkich powodowało, że fitoterapia była tu ważna dla lecznictwa ludowego. We wspominanych wywiadach znajdują też potwierdzenie słowa Danuty Tylkowej:  Należy zaznaczyć, że oprócz wiadomości dotyczących ziołolecznictwa, mieszkańcy tych wsi dysponowali również sporym zapasem informacji na temat leków pochodzenia zwierzęcego i mineralnego. W lecznictwie tego regionu oprócz środków terapeutycznych o charakterze racjonalnym posługiwali się również praktykami magicznymi, tak często stosowanymi przez baców w pasterstwie wysokogórskim.[11]

            Wystąpienie choroby wiązano z działaniem sił nadprzyrodzonych oraz czegoś „złego”. z zewnątrz. Wśród irracjonalnych przyczyn chorób wymieniane było oddziaływanie kosmosu (np. światło księżyca źle działało na dzieci - stąd zasłaniano okna w noc księżycową), wpływ żywiołów np. wiatru Silne wiatry powodowały również bóle głowy, a także choroby oczu, nerwów i skóry m.in. świerzbu i róży () Z kolei w Piwnicznej i Łomnicy uważano, iż przyczyną zachorowalności na tę dolegliwość były bardzo niebezpieczne dla zdrowia przeciągi.[12] stąd szczególnie starsi ludzie uważali by ich nie zawiało. Także wodę uważano np. za przyczynę reumatyzmu, infekcji skórnych czy dolegliwości trawiennych. Chorobotwórcze działanie świata zwierzęcego wyrażało się np. w panicznym strachu przed kurdzielem (rodzajem nicienia, który podczas przechodzenia bosso przez wodę mógł wejść do nogi a jak dosed do serca to cłowiek umiyroł). Ale też: Kurdziela waruwały sie zeby nie wypić z wodom. (I.K.1919,Rytro). Według wierzeń niektórych ludzi chorobę mogły spowodować istoty demoniczne i półdemoniczne, stąd określenia scaruwany czy zadany, zmora a także dość rozpowszechniona wiara w uroki. ”Powszechnie uważano, że” uroczne oczy można mieć nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Som ludzie ze nie wiy ze mo taki wzrok. (I.M.1952, Głębokie). Częste przeziębienia i choroby gardła czasem zamiast leczyć zażegnywano: Na migdały łod dziecka choruwały, łobiyrały sie dwa razy do roku, tydzień lezały ze to zaba w garle - trza zazegnać. Na Roztoce baba zazagnuwała (I.K.1919 Rytro). Przyczynę choroby upatrywano też w nieodpowiednim zachowaniu w czasie niektórych świąt np. we Wigilię Bożego Narodzenia (nie wypuszczano przy stole wigilijnym łyżki z ręki żeby krzyże nie bolały). Zakaz dotyczył też ubioru: We Wilijo nie wolno sie buło w cerwone ubiyrać bo cały rok bedzie sie chory (I.K.1943, Jarzębaki).

            Racjonalne przyczyny zachorowań to np. przeziębienie, urazy fizyczne (podźwignięcie czyli łoberwisko, złamania, zwichnięcia - zepsucio, skaleczenia). Należy tu wyróżnić zerwisko czyli uraz kręgosłupa następujący po nagłym szarpnięciu czy niespodziewanym upadku: Chłopok popnął mojo córke , łona tak przy schodak stoła – juz sie wydawało ze umrze. Moja mama posła przyniesła końskie łajno, przez smatke wyciskała i dała temu dziecku ale łona ni mogła przełknąć z cemsi dała, przepijało sie cornom kawom. Doktór piyrse sie zapytał - cy dały z konia? Kozoł jesce dać. (I.K.1936, Piwniczna). Czy w innym opisie: Zerwisko - jak sie pokiełznoł i tak go zerwało do tyłu. (I.K.1927, Piwniczna). Choroba miała nieraz bardzo niespecyficzne objawy, nie zdiagnozowana mogła mieć bardzo złe skutki: Zerwisko – miała 40 stopni gorączki, trza buło sok z końskiego gówna wycisnąć i do herbaty, do wody, łyżka, dwie. Śmierdziało strasznie. Lubszczyk tyz na zerwisko ( I.K.1938, Piwniczna -Obidza). Także: zioła takie rosły koło drogi mówiuły na nie łoberwus. Jak sie dziecko zerwało to sok z końskiego łajna (ale od kobyły) albo tyz mocem lycyli dawali pić (I.K.1941,Kokuszka). Choroby mogły powodować też czynniki natury psychicznej, zmartwienie czasem stawało się przyczyną błądzenio a przestrach spowodować choroś serca. Z innych przyczyń zachorowań można podać środki chemiczne np. nawozy sztuczne (wytrujo nos temi nawozami śtucnemi) czy palenie papierosów (tak ćmiuł te cygarzyska, ze jaz dychy dostoł).

            Pierwszym etapem leczenia było rozpoznanie choroby; mogło się odbywać przez oglądanie oczu, ogląd zewnętrzny lub na podstawie relacji ustnej o dolegliwościach, w przypadku urazów fizycznych niezbędny był dotyk. Pojawiały się też informacje o diagnozie przez jasnowidzenie (np. gdy ktoś w dawnych czasach wybrał się ponoć do baców na słowacką stronę). O znachorce Morawiczce mówiono: Nie badała, patrzyła z ócz. (I.M.ur.1923,P). Lżejsze choroby próbowano leczyć w kręgu rodzinnym, często robiły to babki, mamy lub niezamężne ciotki. Jo Zośki dzieci kąpałam od pół roku do roku w każdziutki dzień, posłam nazbiyrałam, nasusyłam na strychu, zagotuwało sie to ziele, nieduzo sie dawało, silne nie, dobre na kości, maciyrzanke do tego sie dodawało. (I.K.1941, Kokuszka). Było to uzasadnione rozproszeniem domów po górach. Gdy leczenie nie przynosiło skutku uciekano się do pomocy dalszej rodziny czy sąsiadów. Dopiero potem udawano się do znachorów, którzy za leczenie przeważnie nie brali pieniędzy, ludzie rewanżowali się zapłatą w naturze. Nie wymogoł zapłaty – jak fto co doł. (I.K.1926, Kokuszka). W ostateczności dopiero, ze względu na brak środków finansowych, udawano się na wizytę do lekarza. Czasem poprzedzała ją jeszcze odwiedziny pana japtykorza z prośbą o poratunek. W przypadku złamania czy zwichnięcia konieczna była pomoc składacza. Należy przy tym zaznaczyć, że wiejscy ortopedzi posiadali dużą wiedzę praktyczną i doświadczenie, oraz co bardzo podkreślali informatorzy, wrodzone zdolności manualne, umożliwiające w znacznym stopniu prawidłowe złożenie złamania.[13] Do dziś starsi ludzie wspominają jak to: Nogi nastawioł, składoł Jamrozowic; nastawiuł, pociagnął, deski , żywokostu, tłuscu ( korzeń starły, i troche moze jakiesi wódki) i to na szmate i to wyskło. Za jakie 3 tygodnie to sie zalolo wszytko. O kręgosłupach to rzodko słychać było. Jeździli tyz do Skorupy. (I.K.1926, Kokuszka) A na Łomnicy znany był Zieliński: Ojciec leczył ludzi i zwierzęta (miał książke weterynaryjną po dziadku). Poskładoł ręke (na żywo składoł) deseczki sznurowane. Żywokost rósł koło domu - to sie przykładało, babcia robiła maści; trzeba zetrzyć korzenie, i obwijali ,i te deseczke usztywnioną. Kręgosłupów nie naprawioł. Wybicie nastawioł, ino sie popatrzył naciągnął i nastawiuł (I.K.1931, Wierchomla). Należy podkreślić, że ta tradycja jest chyba najbardziej żywa ze wszystkich sposobów leczenia, bo niejednokrotnie w przypadku zwichnięć czy lżejszych urazów kręgosłupa jeszcze w wieku XXI poszkodowani korzystają z pomocy nastawiacza. Wśród ludowych specjalistów trzeba wymienić także liczną grupę działających prawie w każdej wsi dentystów, którzy zajmowali się wyłącznie rwaniem zębów.[14] W Piwnicznej ta umiejętność była przekazywana w rodzie Grucelów. Grucela Jędrzej (1870-1919) Specjalnym lewarkiem usuwał zęby cierpiącym (lewarek dziś eksponowany w muzeum)[15] po nim czynił to jego syn Jan (1902-1970). O innym sposobie wyrywania zebów, szczególnie u dzieci mówią kobiety z przysiółka Śmigowskie: Zęby jak buł dziod to wyrywały, nitką abo snurkiem przywiązali. Jak duzy to sie tyle cekało, tyle robiuło jaz sie zacał rusać, jak juz był porusany to juz  prędzy. Leczenie zębów odbywało się swojskimi sposobami: np. w bolące miejsce wkładano czosnek albo watkę ze spirytusem, później też przyprawę goździka.

Górale Nadpopradzcy
Lewarek do wyrywania zębów (zb. Muzeum TMP Piwniczna)

            Ogromną rolę w lecznictwie ludowym odgrywały wiejskie położne, nazywane akuszerkami lub krajcbabkami. Przez całe lata poród określano jako choroś. Gdy odsyłano po krajcbabke to mówiono Przydźcie ta kumo – bo choroś. Sama położnica niekiedy do końca wykonywała zajęcia gospodarskie. Jak sie baba sykuwała do porodu to ćwiortecke wódki ze zielami miała w pościeli na wzmocnienie. Baby odbierające porody – w Piwnicny – Durlocka z Kamieńca, u Łomnickif – Dziedzinka,  u Śmigoskif – Dulocka – Karolowo. Akuszerka główno – Durlocka – robiuła tyz wódke ze ziołami, chłopy sły, kupili u nie - włożyli do siennika, to po porodzie baba se łykła zeby zamocnieć. (I.K.ur.1943, Piwniczna). Z rozmów ze starszymi kobietami wyłania się obraz sposobów na łatwiejszy przebieg porodu. Tej która miała rodzić - wcześniej zalecano żeby się ruszać, trzeba się schylać, nie ciężko pracować ale być w ruchu: Akuserka () no to jak juz ku łostatkowi kozała brzuch smaruwać, nie tak przyciskać. Smaruwać to, ze sie dziecko nawraco. A zeby rozgrzywać to malinioki do wiaderka dawała. Spirytus musioł być -  łona dawała na podstowek śpirytus , poluło się - tak jakby kadziuł. (I.K. 1935, Młodów). Po porodzie zwykle krajcbabka czuwała jeszcze trochę przy położnicy: Jak sie dziecko urodziuło Dziedzinka wykąpała i trza buło go powijać. Jedna pielucha na głowe, ręce koło siebie na bacnoś, downi to powijały smatkami poudziyranemi z poswy abo z prześcieradła - jak nie buło cem. Buła biyda to cem?; casem i spodnice podarły Tam dzie sie końcyła stopka to buło łostatnie wiązanie. Godali ze temu trza powijać zeby nie zepsuł sie kręgosłup, zeby sie dziecko nie chybło. ( I.K.1943, Śmigowskie). Powijanie dzieci trwało do okresu powojennego: Jo tyz tak na słuzbie robiułam. Miałam trzynoście lot jak jem posła na słuzbe. (I.K.1936, Śmigowskie). Kobiety zwykle bardzo osłabione porodem, przez krótki czas ze względu na karmienie dziecka,  wzmacniały się nalewką na ziołach potem piły herbatki – polecane było boże drzywko na zmocnienie – jak baby urodziuły dziecko. (I.K.1941, Kokuszka). I dalej w rozmowach słyszymy jak to trudne warunki życiowe determinowały niegdyś zapadalność dzieci po urodzeniu na choroby a nawet bywały przyczyną zgonu niemowlęcia: Sień staro, tako kuchnio, późni izba, drzwi buły łotwiyrane. Kołyska przy piecu przy drzwiach, łotworzyły drzwi, mróz cały chuchnął na to dziecko. Na podusce spało, poduskom przykryte - dostało zopolenie i umarło. (I.K.1936,Śmigowskie). Zabieranie dzieci do pola też czasem kończyło się nieszczęściem: U nos dziecko tyz na 5 miesiecy umarło, wyniesły my do pola - do piersi, dziecko obwioło, nie buło cem ratuwać. Duzo dzieci downo umiyrało, nieroz jak wzioły do pola to zapolenie dziecko dostało – downo nie było cym ratuwać. Niekiedy przy porodzie ujawniały się jakieś wady czy znamiona dziecka, jednym z nich był tzw. płomień Jak sie dzieś poluło, jak sie kobiyta przestrasuła, chyciuła za gębe abo dziesi indzi - to złostawoł ten płomień. Teroz pono krwiom z pępowiny łobmywajo i pumogo; jakby dzie buło jakiesi znamie. (I.K.1936, Piwniczna-Pola). Różnie było z higieną codzienną ale: kąpanie dzieci nawet dziś tak nie kąpio - downi to my kapały nawet dwa razy dnia rano i wiecór, we wodzie a casem sie cosi dodało. (I.K.1926, Kokuszka).

            W latach 50. XX wieku kobiety rodziły już w izbie porodowej w Piwnicznej a cięższe przypadki były kierowane do szpitala w Nowym Sączu. Jednak nawet w latach 70. wyżej w górach zdarzało się jeszcze, że porody odbierano w domach.

Wanda Łomnicka-Dulak

 


[1] J. Śliwińska, A. Szewczyk, Charakterystyka środowiska przyrodniczego, [w:] Piwniczna Zdrój. Studia i szkice z dziejów miasta 1772-1998, red. J. Długosz, Piwniczna-Zdrój 1998, s. 39.

[2] Tamże, s. 40.

[3] M. Dulak-Kręcichwost, Opieka zdrowotna i społeczna, [w:] Piwniczna Zdrój. Studia i szkice z dziejów miasta 1772-1998, red. J. Długosz, Piwniczna-Zdrój 1998, s. 172-173.

[4] D. Tylkowa, Medycyna ludowa w kulturze wsi Karpat Polskich: tradycja i współczesność, Wrocław 1989, s. 41.

[5] K. Kubisiowska, Szaflarska. Grać, aby żyć, Warszawa 2019

[6] M. Dulak-Kręcichwost, Opieka zdrowotna... op.cit., s. 174.

[7] E. Lebdowicz, M. Lebdowiczowa, Dawni Piwniczanie. Słownik biograficzny, Piwniczna-Zdrój – Nowy Sącz 2006, s. 88.

[8] M. Dulak-Kręcichwost, Opieka zdrowotna... op.cit., s. 184.

[9] D. Tylkowa, Medycyna ludowa... op. cit., s. 8.

[10] E. Lebdowicz, M. Lebdowiczowa, Dawni Piwniczanie... op. cit., s. 84.

[11] D. Tylkowa, Medycyna ludowa... op. cit., s. 14.

[12] D. Tylkowa, Medycyna ludowa... op. cit., s. 20.

[13] D. Tylkowa, Medycyna ludowa... op. cit., s. 32.

[14] D. Tylkowa, Medycyna ludowa... op. cit., s. 34.

[15] E. Lebdowicz, M. Lebdowiczowa, Dawni Piwniczanie... op. cit., s. 36.