s
Unia Europejska
Górale Żywieccy

Górale Żywieccy

Wierzenie, gusła, zabobony

Kultura duchowa Górali Żywieckich składała się z wielu elementów w tym wielu podań, legend i innych tekstów folklorystycznych, stanowiących dzisiaj fragment niematerialnego dziedzictwa kulturowego regionu. Analizując je można poznać poziom dawnej wiedzy oraz wyobrażenia na temat świata nadzmysłowego i istot demonicznych. Wyobrażenia te stanowiły wypadkową dwóch czynników: lęku przed wszystkim co nieznane i niezrozumiałe oraz bujnej wyobraźni, za pomocą której próbowano te nieznane obszary poznać i oswoić, a więc i po części nad nimi zapanować. Bogaty świat nadprzyrodzonych zjawisk zawierał chętnie przypominaną i komentowaną w gronie rodzinnym lub sąsiedzkim działalność utopców, mamun, południc i innych nawiedzających ludzi istot z pogranicza światów. Poniżej przedstawiam rekonstrukcję wybranych zagadnień demonologicznych.

Z żywiołem wody związany był demon zwany topielcem (utopcem), powstający z duszy utopionego człowieka. Uważano, że „duch wodny” (topielec) był nieszczęśliwy i dlatego mścił się na innych, wciągając w wodne odmęty swoje ofiary. Panowało przekonanie, że tylko w ten sposób może znaleźć wybawienie i uwolnić się od pokuty. Demon ten był niebezpieczny i złośliwy. Nierzadko rozrzucał nocą ustawione za dnia kopy siana, ściągał ludzi z mostów i kładek do wody, a także zwabiał nad brzeg rzeki by następnie utopić. Według opowieści informatorów utopiec zamieszkiwał przede wszystkim głębiny, ale spotykano go także na brzegu, w pobliżu rzek, mostów i brodów, potoków, stawów, mokradeł, wodospadów i jazów. Pojawiał się w księżycową noc, przybierając rożne postaci: człowieka, zwierzęcia (psa, konia, myszy), monstrualnej wielkości cienia lub niemal niewidzialnej mgły. Czasem jego obecność zdradzał odgłos szumiącej lub kapiącej wody, chichot lub przeciągły szloch. W Nieckulinie (przysiółku Rajczy) pojawiał się pod postacią białego konia. Ludziom udało się go rozpoznać ponieważ z pyska buchały mu płomienie ognia. Szczególnie niebezpieczny miał być wiosną, od momentu pierwszych roztopów aż do święta Bożego Ciała (data ruchoma). Na Żywiecczyźnie do dziś znane jest przysłowie „Na Boże Ciało skacz do wody śmiało”. Datą magiczną, uwalniającą wody od wszelkiego zła, był także dzień św. Jana (24 czerwca), patrona który „święcił wodę”, powodując że kąpiele stawały się bezpieczne. Przy spotkaniu z topielcem należało bardzo uważać i nie dać się ściągnąć z brzegu, ponieważ w wodzie człowiek nie miał z nim żadnych szans. Ochronę przed nim stanowiły słowa modlitwy oraz religijnych pieśni m.in. psalmu:

Kto się w opiekę odda Panu swemu,
A całym sercem szczerze ufa Jemu,
Śmiele rzec może, mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga.

 

Oprócz znajomości słów modlitwy zalecano nosić zawsze przy sobie jakiś poświęcony przedmiot np. medalik, szkaplerz lub różaniec. Przedmioty te chroniły nie tylko przed topielcem, ale przed wszelkiego rodzaju demonami. Skuteczne były również wobec boginek (mamun) zagrażający dzieciom oraz położnicom przed wywodem (rytualnym oczyszczeniem). Mamuny wyobrażano sobie jako brzydkie, stare kobiety, które porywały nowonarodzone, nieochrzczone jeszcze niemowlaki. Przestrzegano, aby na wszelki wypadek, w pobliżu kołyski, znajdowały się przedmioty wykonane z żelaza, które miały chronić dziecko przed niebezpieczeństwem. Demony stanowiły zagrożenie także dla matek, w związku z czym obowiązywał je zakaz wychodzenia z domu przez 40 dni po porodzie, aż do momentu wspomnianego wywodu.

Kolejnym demonem kobiecym były południce, niebezpieczne dla osób pracujących w polu, zwłaszcza kosiarzy i żniwiarzy. Zagrożenie pojawiało się w południe, podczas przerwy w pracy przeznaczonej na odpoczynek. Południce przychodziły do śpiących ludzi, siadały im na piersi lub brzuchu powodując ból, duszności i zawroty głowy mogące w konsekwencji doprowadzić do śmierci. Aby uniknąć spotkania z południcą należało w południe odmówić modlitwę „Anioł Pański”.

Nocą na człowieka czyhały nocnice, pokutujące dusze, pojawiające się jako wielobarwne światełka. Wędrowiec podążający za nimi tracił orientację w terenie, gubił się schodząc na manowce. Światełka pojawiały się nagle i równie nagle gasły, pozostawiając nieszczęśnika w nieznanej okolicy. Gdy ofiara wracała do domu była wyczerpana, zakrwawiona w wyniku licznych zadrapań i odniesionych ran oraz potłuczona od upadków.

Noc była również królestwem dla zmory, istoty bliżej nieokreślonej pod względem kształtu, która nawiedzając ludzi pogrążonych we śnie obezwładniała ich, a następnie dusiła. Mogła przybrać postać zwierzęcia, ale czyściej był to trudny do opisania ciemny cień. Człowiek zaatakowany przez zmorę czuł się ociężały, zdrętwiały, czasem sparaliżowany, nie mógł się ruszyć ani wydać żadnego dźwięku. Zmora, posuwając się od nóg w kierunku głowy, powodowała coraz większe duszności i ból w klatce piersiowej. Nielicznym udało się ją zrzucić na podłogę. Rano w miejscu, w którym upadła znajdowano garść słomy lub plamę czarnej cieczy. By odstraszyć zmorę kładziono u wezgłowia łóżka przedmioty wykonane z żelaza: siekierę, nóż, kosę itp. Małym dzieciom smarowano pierś kurzymi odchodami, radzono także obrysować łóżko kredą poświęconą w kościele.

Nocą pojawiały się strzygonie - upiory, wychodzące z grobu by nawiedzać i nękać członków rodziny. Żywiecki wójt i kronikarz Andrzej Komienecki (1658-1729) w „Dziejopisie żywieckim” wskazał na tragiczny przypadek z roku 1679, w którym strzyga podusiła 19 osób w Rajczy. Po tym wypadku mieszkańcy wioski odkopali grób podejrzanej kobiety, wyciągnęli z trumny zwłoki i odcięli jej głowę. Jeszcze bardziej drastyczne działanie zastosowano w 1720 r. wobec starego owczarza - rzekomego strzygonia w Ujsołach. Zmarły był ponoć „głównym strzygoniem”, który po śmierci zaczął niepokoić mieszkańców wsi, napadać ich nocą i dusić. Po odkopaniu zwłok i odcięciu głowy nieboszczykowi, nic się nie poprawiło – strzygoń nadal nękał ludzi tyle, że niosąc głowę pod pachą. Po naradzie z mieszkańcami Rajczy i Rycerki ustalono, że nie ma innej rady jak tylko ponownie wykopać ciało, zawieźć na granice wsi i tam, po uprzednim poodcinaniu rąk i nóg, spalić na stosie. Gdy ciało nieboszczyka znalazło się w płomieniach „coś obrosłego w wzgórę wyskakiwało i zbytecznie ruszało” ale i to udało się spalić. Podobną walkę ze strzygoniem Komoniecki zanotował w 1722 roku odnośnie wsi Rycerka. Upiorem mógł zostać każdy, kto zginał nienaturalną śmiercią np. samobójca, ale także dziecko, które urodziło się z zębami. Mógł on ukazywać się pod postacią zmarłego człowieka, ale także barana, psa lub jeźdźca na koniu.

Niebezpieczeństwo czaiło się również w lesie, w którym można było spotkać gadziego króla – władcę wszystkich węży i strażnika ukrytych w ziemi skarbów. Łatwo go rozpoznawano ponieważ był nadnaturalnych rozmiarów, mienił się wszystkimi kolorami tęczy i nosił złotą koronę na głowie. Jeżeli groziło mu niebezpieczeństwo potrafi gwizdem zwołać swoich poddanych, którzy natychmiast spieszyli mu z pomocą. Wierzono, że każdy kto zobaczy „króla węży” umrze w wyniku choroby, lub zginie w wypadku.

Strach przed sontyrą (burzą), a zwłaszcza jej negatywnymi następstwami jak pożar wynikający z uderzenie pioruna, powódź czy gradobicie niszczące plony, generował szereg irracjonalnych działań - głównie nakazów i zakazów. Uważano, że przebywając w polu lub lesie podczas burzy należy jak najszybciej wejść pod chroniącym od błyskawic krzak róży lub leszczyny. W domu zamykano okna, stawiano w nich płonącą gromnice, a w przypadku silnego wiatru i częstych piorunów sypano w jego stronę sól poświęconą w dniu św. Agaty (5 lutego), w myśl przysłowia „Sól św. Agaty ochroni od ognia chaty”. Wierzono także w moc głosu dzwonów odpędzających burzę. Z tego względu, widząc zbliżająca się nawałnicę, natychmiast udawano się na kościelną wieże i dzwoniono ile sił w rękach. Sił musiało być sporo, bo dzwon wydawał się nienaturalnie ciężki, trudny do rozkołysania, jakby go coś trzymało.  Tym czymś mógł być płanetnik, demon odpowiedzialny za burze i pioruny.

Folklor słowny Żywiecczyzny zawiera sporo informacji na temat spotkań z diabłem. Lubił on pojawiać się wszędzie tam, gdzie mogło dojść do grzechu: na targach i jarmarkach, w karczmie i na potańcówkach. Można go było spotkać także na rozstajnych drogach – w miejscu w którym wędrowiec musiał podjąć decyzję co robić dalej – iść w prawo czy w lewo. Chętnie przebywał również tam gdzie doszło (lub mogło dojść) do przestępstwa: zabójstwa, samobójstwa, kradzieży czy bójki. W czasie postów namawiał do spożywania mięsa, w niedziele i święta kusił by podjąć pracę. Wszędzie gdzie się zjawił miał jeden cel – nakłonić człowieka do złego. Towarzyszył mu charakterystyczny zapach siarki oraz dziwny szum i huk potęgujący strach. Ukazywał się pod wieloma postaciami, ale najczęściej jako elegancko ubrany mężczyzna (szlachcic, Żyd, Niemiec), któremu spod kapelusza wystawały niewielkie rogi, oraz kopyta zamiast butów. Gdy pojawiał się pod postacią zwierząt (koguta, konia, kota, psa) miał czerwone, żarzące się oczy, a z paszczy buchał mu ogień lub sypały się iskry. Ratunkiem dla człowieka było przeżegnanie się, wykonanie ręką znaku krzyża w powietrzu lub odmówienie modlitwy.

O konszachty z diabłem posądzano kobiety, które rzekomo czyniły szkody w gospodarstwie – odbierały krowom mleko, psuły mleko (powodowały, że śmierdziało i nie nadawało się do spożycia), rzucały chorobotwórcze uroki, ale także parały się magią. Diabeł miał im w tych praktykach pomagać, w zamian za lojalność za życia i duszę po śmierci. Działalność owych kobiet, zwanych czarownicami, okryta była tajemnicą, którą pilnie strzegły. Z kolei pozostali mieszkańcy wsi za wszelką cenę starali się dowiedzieć, która kobieta we wsi jest czarownicą. Można było się o tym przekonać m.in. obserwując baby podczas rezurekcji. Ta z kobiet, która podczas procesji obeszła kościół mniej niż trzy razy z całą pewnością miała coś na sumieniu. Czarownice obwiniano nie tylko opsucie i odbieranie pożytku, czyli wspomnianego mleka, ale także za klęski urodzaju, powodzie i susze. Osoby posądzone o czary piętnowano oraz skazywano na proces, poprzedzony „sądem bożym”, czyli dostarczeniem dowodów za pomocą „próby wody” (tzw. ordalia). Próba wody polegała na wrzuceniu skrępowanego podejrzanego na głębiny. Jeżeli tonął uznawano go za niewinnego i ratowano. Jeżeli pozostawał na powierzchni był to dowód na winę, gdyż nawet czysty żywioł wody nie chciał przyjąć winowajcy. Przypadek wykonywania „próby wody” opisał A. Komoniecki w 1698 roku. Dotyczył on dwóch kobiet z Lipowej posądzonych o czary. Kobiety te, jak zanotował kronikarz, „pławiono w głębinach rzeki Koszarawy”.

 

Katarzyna Ceklarz

 

Wykorzystana literatura:

Kopka Elżbieta, Obrzęd pogrzebowy na terenie Żywca i okolic, „Karta Groni” 2003, nr 22, s. 138-150; Lehr Urszula, Wierzenia demonologiczne, [w:] Górale Beskidu Żywieckiego. Wybrane dziedziny kultury ludowej, U. Lehr (red.), Kraków 1991,  s. 169-192; Kołpak Piotr,Cuda na Żywiecczyźnie i inne ciekawe perypetie dotyczące życia religijnego na przełomie XVII i XVIII wieku w oparciu o „Dziejopis” Andrzeja Komonieckiego, „Gronie” 2007, nr 4, s. 35-53: Setkowicz Jan, Ladzik z Koszarawy (baca–czarodziej), s. 154-165; Skwirut Władysław, Zabytki folkloru żywieckiego ze zbiorów rękopiśmiennych Bronisława Gustawicza i Eugeniusza Janoty, „Karta Groni” 2004, nr 23, s. 221-235; Waligóra Krystyna, Wyobrażenia demoniczne i ich wpływ na życie mieszkańców Rajczy, „Gronie” 2006, nr 1 (25), s. 115-145.